sobota, 2 lipca 2011

I po szczęśliwości...

Dzisiaj post będzie bardzo smutny i w ogóle nie robótkowy. Wybaczcie, ale musze się wygadać.
Już mówiłam, że moja szczęśliwość nie trwa nigdy długo? No właśnie, miałam rację. Tak się cieszyłam, że znalazłam nowe mieszkanie. I spędziłąm tam jedną noc i okazało się, że wpakowałam się w niezły pasztet, bo współlokatorka z pokoju, choć wydawała się sympatyczna, okazała się nie do końca dojrzała i zdrowa psychicznie. I uciekłam szybko. Teraz pomieszkuję kątem u brata na Pychowicach i mam nadzieję, że albo w przyszły weekend coś znajdę, albo jak dojazd do pracy nie będzie najgorszy, to zostanę tutaj. Praca zaczyna się  w poniedziałek i nie wiem, jak sobie dam z tym wszystkim radę. Jest jeszcze jak zwykle sprawa głodowego miesiąca, bo wszędzie opłaty, a zamówień nie ma z czego porobić, żeby zarobić, bo oczywiście maxi wyszła i nie ma jak jej wrócić. Jest strasznie. Jestem w strasznym dołku, a stres mi skręca kiszki. Nie jestem nawet w stanie jeść, a co dopiero spać. Nie wiem, jak to będzie. Jeszcze w życiu nie byłam w takiej sytuacji. Nie chce się żyć. Po prostu za dużo tego na raz.

Pozdrawiam serdecznie, choć smutno,
Mysza.

P.S. Tutaj zamieszczam oficjalne ogłoszenie do tego mieszkanka. Musimy szybko znaleźć dwóch współlokatorów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz